Planując wyprawę, nie zastanawiam się długo. Wyznaczam wstępną trasę na google maps, informuję Monię, że wyjeżdżam i to wszystko. Resztą martwię się w trakcie. Bo w zasadzie czym tu się martwić? Wykupić tylko ubezpieczenie, upewnić się, że pojazd jest zdolny do jazdy i… jechać. Tak było 3 lipca. Podobnie jak przed Porto, teraz też nie do końca zdawałem sobie sprawę z rozmiaru tej przejażdżki. Przede mną 6000 km po zupełnie nieznanych mi krajach. Znów na moim Junaku! W planach spanie wyłącznie pod namiotami. Na tylnym siedzeniu motocykla leży przypięta gumowymi linkami sztywna walizka na kółkach. Na walizce zakupiona w Tajlandii torba, dodatkowo owinięta wielką zakupową torbą z Ikei. Na tym wszystkim kombinezon przeciwdeszczowy, również przytroczony na gumy. Na przednim błotniku namiot. Dwuosobowy, choć będę spał w nim sam. Musi być nieco większy, niż ?jedynka?, bo musi się w nim zmieścić cały bagaż i ciężkie motocyklowe ciuchy – spodnie z kevlarem i czarna, skóra z Las Vegas.
?Pierwsze spotkanie z Finlandią zdecydowanie mnie nie rozczarowało – lasy i jeziora, które zawsze chciałem zobaczyć. Nawet jadąc w deszczu. A jechałem w deszczu! Na szczęście mniej więcej wiedziałem jak to robić…?
Ahoj przygodo! W torbach upchane woreczki z liofilizowaną żywnością. Każdy uczestnik wyprawy (łącznie dwóch) ze swoim sprzętem biwakowym. Butle gazowe, palniki, menażki, maty, śpiwory (do 0°C), ciepłe ciuchy, bo może być zimno, artykuły higieniczne. Stricte minimum. GPS-y nastawione na Suwałki. Jedziemy!Na etapie Poznań-Suwałki nawet nie włączałem kamery, bo i po co. Wszyscy znają polskie krajobrazy. W całej Polsce masz to samo, czy wyjedziesz za miasto na wschodzie, na zachodzie, północy, czy południu – wszędzie są takie same pola, łąki i wsie. Kamerę włączyłem dopiero przy granicy polsko-litweskiej. Ale etapowi pod tytułem ?Litwa-Łotwa-Estonia? też nie miałem zamiaru poświęcać wiele uwagi.
Liczyła się dla mnie Finlandia i Norwegia. Pierwsze spotkanie z Finlandią zdecydowanie mnie nie rozczarowało – lasy i jeziora, które zawsze chciałem zobaczyć. Nawet jadąc w deszczu. A jechałem w deszczu! Na szczęście mniej więcej wiedziałem jak to robić. Przed wyjazdem ustaliliśmy jednak krótką zasadę: jak leje – nie rozbijamy namiotów. To dlatego trzecią noc spędziliśmy w hotelu, a w zasadzie w zautomatyzowanej noclegowni dla… dusigroszy.
Opuszczamy Jyväskylä. Ciuchy prawie wyschły. Od tego momentu pogoda będzie o niebo łaskawsza. Nie zobaczymy ani kropli deszczu, aż do samego Nordkapp i dalej, przez Szwecję, Danię i Niemcy, po same drzwi domów. To ogromne szczęście. Trafiliśmy na niespotykaną w Skandynawii pogodę, utrzymującą się praktycznie aż do dziś, kiedy czytacie ten artykuł. Finlandia, choć piękna i dzika, jest dość jednolita. Homogeniczna, jak ująłem to w filmie. Przez większość czasu towarzyszył nam jeden krajobraz: las-jezioro-las-wieś. I tak aż do samej północy kraju, gdzie przywitały nas dzikie renifery.
?Uczyłem się o nich w podstawówce. Podobnie, jak o reniferach. Że istnieją. Ale uczyć się na lekcji, a zobaczyć na żywo, to dwie odmienne sprawy. Niby wiesz, a jesteś w szoku!?
Te zwierzęta były jednym z największych zaskoczeń wyprawy. Wiedziałem, że one tam są i że jest ich dużo. Ale ujrzenie ich na własne oczy było miłą niespodzianką. To tutaj renifery prawie potknęły się o linki namiotuNiestety, były dość płochliwe. Kilka udało mi się uwiecznić na tym oto –filmie z wyprawy– Resztę zachowuję w pamięci. W ogóle zarejestrowanie wszystkich niezwykłości, jakie spotykają cię w podróży jest ogromnie trudne. Gdyby tylko człowiek, jak w Black Mirror, miał kamery w oczach i mógł odtwarzać dowolne momenty i montować je w filmy… Cóż, pozostaje mi dość zawodna kamerka na kierownicy i całkiem dobrze sprawdzający się w roli głównej kamery smartfon (oczywiście, że HTC U12+, hihi)Drugą rzeczą, jaka mnie zaskoczyła, były białe noce. Jeden z dowodów na kulistość ziemi i wahania osi jej obrotu 🙂 Oczywiście, że wiedziałem, że one istnieją. Uczyłem się o nich w podstawówce. Podobnie, jak o reniferach. Że istnieją. Ale uczyć się na lekcji, a zobaczyć na żywo, to dwie odmienne sprawy. Niby wiesz, a jesteś w szoku!
Junak, jak jechał, tak jedzie. Choć niezbyt szybko – prędkość optymalna dla tego małego silnika, to 85-90 kmh. Nauczyłem się już wyciągać z niego tyle mocy, ile trzeba, bez obawy o przeciążenie. Z górki ciągnie więc 110 kmh – tyle udało mi się osiągnąć w Danii. Pod górę, z całym bagażem na tylnej kanapie, jadę siedemdziesiątką. Ale przynajmniej bezpiecznie. Przynajmniej mam czas pomedytować, a nawet się rozejrzeć! A jest gdzie się rozglądać… Norwegia to krajobrazowe szaleństwo…
Takich widoków, jak powyżej, było więcej. Znacznie więcej, bo praktycznie co kilka minut. Ale nie one były celem. Znów, żeby obejrzeć to wszystko, musiałbym spędzić tydzień w każdym kraju!
Jeszcze będąc w Finlandii, spotykamy Krzysztofa z rodziną. Jadą z Danii kamperem. Wszystko mają ze sobą. Łącznie z psem. Śpią, gdzie chcą. Jadą, kiedy im się podoba. To jest specyficzny styl podróżowania, z resztą mój ulubiony. Takich ludzi, jak oni, są w Skandynawii tysiące. Bez dwóch zdań, gdybym mieszkał w tym rejonie Europy, miałbym kampera.
Junak piłuje jak dziki. W porównaniu z wyprawą do Porto, teraz praktycznie nie odczuwam zmęczenia. Zastanawiam się dlaczego. Sekretem jest słońce. Świeci cały czas, dając energię. Organizm wariuje i nie chce spać. Najlepiej sprzedającym się suplementem diety w północnej Finlandii, jest… melatonina. Prawdopodobnie wszystkim Finom jej brakuje. Przynajmniej latem…Awarie? Była jedna. Odpaliłem Junaka pod Rovaniemi, miastem świętego Mikołaja i nagle… poczułem dziwne wibracje, a silnik zaczął udawać Harleya (z marnym skutkiem, pojemność jakby nie ta). Okazało się, że to śrubka trzymająca rurę wydechową do głowicy. Największa usterka jak dotychczas. 5 minut i po robocie. Można jechać dalej. O naciąganiu łańcucha nie wspominam, bo robiłem to prawie codziennie. Być może nawet powinienem częściej, ale raz na 1000 km wystarczało. Smarowałem go kilka razy podczas całej wyprawy, choć też powinienem częściej. Generalnie o motor dbałem troszkę mniej, niż przy wyprawie portugalskiej. Po prostu teraz znałem jego limity.
Piątego dnia dojeżdżamy do celu. Teraz mały tip dla chcących odwiedzić Nordkapp. Było tak: zajechaliśmy bodajże o godzinie 0:30. Przed parkingiem i całym ośrodkiem turystycznym, jaki stoi na przylądku, ustawione są bramki jak na autostradzie. Płacisz – wjeżdżasz. A płaci się niemało! Lżejsi o kilka polskich stówek, udajemy się na parking. A z parkingu pod globus – symbol Nordkappu. Tam spotykamy bazylion turystów z całego świata. Rozśpiewani, pijani, weseli – robią zdjęcia i otwierają szampany, wywieszają flagi, jakby przynajmniej zdobyli Biegun Północny! Okazało się, że to wycieczki. Przyjechali tu autobusem z najbliższego lotniska…Po chwili wszyscy zniknęli. Łącznie z obsługą bramek. Po pierwszej w nocy, na Nordkappie zostaje już tylko garstka entuzjastów. I można wjechać za darmo. Pod sam globus…
Ach, gdybym tylko wiedział to wcześniej. Poczekałbym te pół godziny i miał zupełnie inne wspomnienia – Nordkappu jako cichego, majestatycznego miejsca. Choć takie się stało, ale w okolicach pierwszej, drugiej w nocy. Zostaliśmy tylko my, rodzina Krzysztofa i pani Bernadetta – podróżniczka z kombi. Otwarliśmy wino i patrzyliśmy na słońce północy, krążące całą dobę po horyzoncie. Wiem, powtarzam się. Ale zjawisko białych nocy nigdy mi się nie znudzi! W takim klimacie rozkładamy na gigantycznym klifie namioty. Jako ostatni. Wszyscy już śpią. Niektórzy na gołej ziemi, przykryci tylko płachtą przy swoich motocyklach. To jest życie. Tak trzeba żyć!
I jak zwykle towarzyszy mi swoisty weltschmerz. Dziwne, pomieszane uczucie. Niby cieszysz się, że dotarłeś na miejsce i żyjesz. Że widzisz miejsca niedostępne dla zwykłych ludzi. Cieszysz się, a gdzieś pod tym wszystkim jest… smutek. Nie wiem czym spowodowany, może tym, że za chwilę trzeba wracać? Że nie ma przy tobie najbliższej ci osoby, którą możesz przytulić, oglądając słońce o trzeciej w nocy? Albo chociaż najlepszych przyjaciół, z którymi mógłbyś podzielić siedzące w tobie szaleństwo? Że powoli opróżniasz swoją bucket-listę? I co będzie, kiedy opróżnisz ją całkowicie? Dlatego trzeba dokładać do niej kolejne marzenia! Na przykład kolejne cele wyprawowe! Był zachód, była północ… Wygląda na to, że zostały jeszcze dwa bieguny Europy! Jest co robić. To znaczy będzie co robić, bo za rok chcę zaatakować góry Ural! Szaleństwo? A co mam robić, hodować jedwabniki?!
Pozdrawiam serdecznie — AdBuster
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.